sierpnia 26, 2023

Tydzień w Edynburgu | Relacja

Tydzień w Edynburgu | Relacja

Hej! 

W tym roku dłuższy wakacyjny wyjazd spędziłam w Szkocji, a dokładniej w Edynburgu. Jest to miasto, w którym miałam już okazję być kilka lat temu. Dlaczego zatem postanowiłam tam wrócić? Ponieważ w Szkocji, niedaleko Edynburga, mieszka moja rodzina. W szczególności chciałam zobaczyć moją przyszłą chrześniaczkę. Jednakże nie mogło się obyć bez zwiedzania i tak też każdego dnia piętrowym autobusem jeździliśmy z moim narzeczonym do Edynburga. W zasadzie to zaliczyliśmy wszystkie atrakcje, które widziałam te 7-8 lat temu. Aczkolwiek szczerze mówiąc, mało zapamiętałam z tamtego okresu, więc miło było sobie tą pamięć odświeżyć. Poniekąd czułam się, jakbym na nowo odwiedziła poszczególne miejsca.

Pierwszy dzień, a w zasadzie pierwszy po przylocie, nie spędziliśmy jednak w Edynburgu, a kawałek dalej. To była w sumie jedyna okazja, abyśmy wszyscy mogli wybrać się gdzieś dalej autem. Zdecydowaliśmy się zobaczyć zatem The Kelpies, czyli dwie duże rzeźby przedstawiające końskie głowy. Są naprawdę imponujące i piękne. Cała tamtejsza okolica także jest bardzo ładna i przyjemna - idealna na spacery czy inne aktywności.




Popołudniem wybraliśmy się jeszcze dodatkowo w pobliże pewnego, małego zameczku. Do środka nie zamierzaliśmy wchodzić, bo oczywiście bilet wstępu był płatny i nie najtańszy, ale za to okolica była bardzo ładna, a także widok na zatokę.



Ostatnią atrakcją tego dnia była prywatna szkoła. A dlaczego akurat szkoła? Ponieważ bardzo przypomina mi Hogwart, haha. Naprawdę robi ona duże wrażenie i szkoda, że nie widać tego na zdjęciach. Oczywiście do środka nie można było wejść. Ogółem całe otoczenie szkoły jest pod stałą ochroną i nie jest ono dostępne dla zwiedzających. Nie myślcie jednak, że się tam zakradliśmy! Nic z tych rzeczy. Jak to się mówi - znajomości, lub coś w ten deseń.



W kolejnych dniach skupiliśmy się tylko i wyłącznie na Edynburgu i tak jak mówiłam, zaliczyliśmy większość najbardziej popularnych atrakcji, a wszystko to praktycznie za darmo. Codziennie także dojeżdżaliśmy aż do samiutkiego centrum piętrowym autobusem (tak, kursują one nie tylko w Londynie). Jedyna różnica to taka, że autobus nie był czerwony, jak to sobie zazwyczaj kojarzymy. Ale udało nam się znaleźć słynną czerwoną budkę telefoniczną i to całkowicie przypadkiem, ponieważ nie mieliśmy jej nawet w planach. To dość już jednak oklepana atrakcja i szkoda czasu, aby szukać jej po całym mieście, haha, a my głównie poruszaliśmy się w centrum, w którym kompletnie jej nie było. Mówiąc o centrum, mam na myśli słynną Princes Street i oczywiście stare miasto. W tej okolicy znajduje się najwięcej atrakcji.

Zwiedzanie zaczęliśmy od Calton Hill. Jest to wzgórze znajdujące się dosłownie na drugim końcu Princes Street. Często nazywa się je, a w zasadzie to monument znajdujący się na wzgórzu, "Edinburgh's Disgrace" czyli po prostu wstydem Edynburga. Dlaczego? Gdyż nie ukończono jego budowy ze względu na brak środków pieniężnych. Monumentem tym jest z kolei zabytek inspirowany ateńskim Panteonem. Calton Hill to w zasadzie takie szkockie Ateny, Akropol Północy. Moim zdaniem warto się tam wybrać, bynajmniej dla samych widoków. Ba, na wzgórze nie trzeba się nawet wspinać. Prosto z ulicy prowadzą schody na samą górę, których pokonanie zajmuje dosłownie 5 minut.





Natomiast najbardziej rozpoznawalnym monumentem w Edynburgu jest raczej Scott Monument, który znajduje się w Princes Street Gardens. Park ten z kolei także należy do najpopularniejszych atrakcji miasta. Jak sama nazwa wskazuje, biegnie on wzdłuż ulicy Princes Street, a w samym parku możemy znaleźć również Pomnik niedźwiedzia Wojtka Żołnierza. Spacerując ścieżkami, cały czas towarzyszy nam też przepiękny widok na Edinburgh Castle, zresztą jak w całym centrum miasta. 




W samym zamku niestety nie byliśmy. Wejście jest oczywiście płatne, a ponadto zawsze znajduje się tam mnóstwo turystów i kolejki są ogromne. Nacieszyliśmy się za to widokiem na zamek praktycznie przez cały nasz pobyt w Edynburgu. Pewną alternatywę znaleźliśmy także w Muzeum Narodowym Szkocji, które jest całkowicie za darmo, a w którym można spędzić calutki dzień. Trzeba jednak pamiętać, że muzeum jest czynne jedynie do godziny 17, dlatego też warto się tam wybrać najpóźniej w południe, aby móc na spokojnie wszystko zobaczyć. Myślę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. W muzeum znajdują się sale o różnorodnej tematyce - od zwierząt i modę po technologię i sztukę. Tego samego dnia wybraliśmy się również na Queen Victoria Street, która znajduje się rzut beretem od muzeum. To świetnie rozwiązanie dla fanów Harry'ego Potter'a, gdyż słynna ulica Pokątna była właśnie wzorowana na Queen Victoria Street. Niedaleko można znaleźć także kawiarnię, obecnie niestety zamkniętą, w której przesiadywała i pisała sama J.K. Rowling. Natomiast na samej ulicy znajdują się pamiątkowe sklepiki i bodajże muzeum o tematyce Harry'ego Potter'a. Pokusiłam się nawet na zakup breloczka z insygniami śmierci, haha. Nieco dalej z kolei znajduje się cmentarz, na którym można znaleźć grób Toma Riddle'a. Jako ciekawostka - na grobach tego cmentarzu widnieje wiele nazwisk, które J.K. Rowling użyła do swojej historii. Ogółem w Edynburgu znajduje się sporo miejsc związanych z Harry'm Potter'em. 





Jedną z ostatnich atrakcji jest Arthur's Seat czyli najwyższy szczyt Parku Holyrood położonego w centrum Edynburga. Oczywiście widoki z niego są zachwycające i tutaj również warto poświęcić cały dzień, aby powspinać i poprzechadzać się parkiem. Sam szczyt nie jest też wymagający, ponieważ wynosi on jedynie 250 metrów. Warto zabrać ze sobą kocyk, jakieś przekąski i nacieszyć się pięknym krajobrazem miasta. 

Zapomniałam też wspomnieć o Royal Mile, czyli kolejnej słynnej ulicy Edynburga, a w zasadzie ciągu kilku ulic, które prowadzą ze szczytu zamku. Zawsze przechadza się tam całe mnóstwo turystów, a w pobliskich kamieniczkach znajdują się kawiarnie i sklepy pamiątkowe. My weszliśmy także do jednego i kolejnego bezpłatnego muzeum o historii ludzi (?). Dosyć ciekawe, ale zajęło nam dosłownie 20 minut i uważam, że posiada ono niewykorzystany potencjał. Jeśli dobrze pamiętam, mniej więcej naprzeciwko znajdowało się również muzeum o historii zabawek dziecięcych, także darmowe, ale my już do niego nie weszliśmy. 








Edynburg jest naprawdę ciekawy i warto go odwiedzić, ale wcześniej też mieć dobry na niego plan. Pogoda niestety nie zawsze jest tutaj sprzyjająca, a powiedziałabym nawet, że w większości przypadków po prostu fatalna. Deszcz w Szkocji to norma i codzienność, dlatego też warto rozplanować sobie atrakcje w ten sposób, aby pogoda ich nie pokrzyżowała. Nam się dosyć udało, bo przez większość wyjazdu praktycznie nie padało, a jak wchodziliśmy na Arthur's Seat, było bardzo ciepło i słonecznie. Na ostatnim zdjęciu z Royal Mile widać jedynie, że spotkał nas nieprzyjemny i zimny deszcz. Wybierając się do Edynburga, trzeba mieć również na uwadze to, że nie są to greckie czy tureckie wakacje i temperatura tutaj jest trochę niższa. Jednakże dla fanów architektury, zwiedzania i oczywiście Harry'ego Potter'a jest to doskonała destynacja. 

Jak Wam się podoba Edynburg? Którą atrakcje najchętniej byście odhaczyli? A może byliście już w tym mieście?

Do następnego!

sierpnia 01, 2023

Home is where someone always thinks of you

Home is where someone always thinks of you
Dzisiaj nietypowy post. Dlaczego? Ponieważ chciałabym podzielić się z Wami moim nowym "nabytkiem". Czymś, o czym myślałam już od dłuższego czasu, ale wiedziałam, że sama się na to nie zdecyduję. Było mi po prostu szkoda pieniędzy i nie do końca wiedziałam, z czym to się je. Poprosiłam więc o tego typu prezent na moje urodziny, które miałam w maju. Nie spodziewałam się jednak, że faktycznie to dostanę, a miesiąc później miałam już swój pierwszy tatuaż.


Tak, tatuaż, bo to o nim właśnie mowa. Gdzieś tam skrycie marzyłam, aby w końcu zrobić sobie dziarkę. Długo myślałam nad wzorem, ponieważ nie chciałam tatuować byle czego. Gdy już byłam pewna swojej decyzji, poprosiłam na swoje urodziny o bon do studia. Ku mojemu zaskoczeniu wolne terminy były jeszcze w czerwcu, więc nie postanowiłam czekać i tak już od kilku dobrych tygodni mam tatuaż. Jest on nieduży, dokładnie taki, jak chciałam. "Home is where someone always thinks of you". Dlaczego taki cytat? Krótko mówiąc - bo jest po prostu piękny i w stu procentach się z nim zgadzam. Kojarzy mi się z moimi bliskimi, zwłaszcza rodziną. Uwielbiam mój dom rodzinny i zawsze chętnie do niego wracam. Poza tym kojarzy mi się także z młodością i taką beztroską, kiedy chodziłam do gimnazjum/liceum. Cytat ten zaczerpnęłam z jednego, popularnego anime, w zasadzie jedynego, którego obejrzałam w swoim życiu, właśnie będąc w gimnazjum. Nie brzmi on jednak do końca tak samo. Nieco cytat skróciłam, gdyż uważam, że wytatuowanie całego nie wyglądałoby już tak estetycznie. Jak myślicie?


Na miejsce tatuażu wybrałam natomiast wewnętrzną stronę ramienia. Nie chciałam, żeby od razu rzucał się on w oczy. Zależało mi na delikatności oraz na tym, aby w razie konieczności można go było łatwo zakryć. Z kolei samo tatuowanie przebiegło naprawdę przyjemnie. Spodziewałam się bólu, który chyba też stanowił niejaki czynnik powstrzymujący mnie przed samodzielna decyzją. W rzeczywistości jednak proces tatuowania w ogóle mnie nie bolał, a było to bardziej ciekawe uczucie. Cały zabieg trwał zresztą też dosyć krótko, może 40 minut? Razem z tatuatorką dłużej wybierałyśmy czcionkę cytatu, haha. I to co mogę przyznać - uczucie podczas tatuowania jest zdecydowanie uzależniające! Leżąc na fotelu, myślałam już o kolejnym tatuażu, choć nie miałam zrobionego nawet pierwszego! Jakiś zarys kolejnej dziarki może jest, ale na tą chwilę się powstrzymuje. Według mnie tatuaż powinien być przemyślaną decyzją, a w szczególności to, co chcemy tatuować. 


Mam wrażenie, że tatuaż z dnia na dzień podoba mi się coraz bardziej, zwłaszcza jak jest już wygojony. Nie żałuję tej decyzji, a wręcz przeciwnie - mam ochotę na więcej! Zobaczymy więc, co przyniesie czas.

Macie tatuaże? A może myślicie nad tatuażem?

Do następnego!

Copyright © Zofia Adam , Blogger