Czasem lepiej jest wyrzucić i pozwolić wszystkiemu, co nas dręczy, we wiatr, niech poleci to gdzieś tam, gdzie dla nas będzie już całkowicie niezauważalne. Nie ma co się przejmować nazbyt, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi, a to całe otoczenie jest tylko życiem.
Licząc sekundy, tracimy własne istnienie. Ono nie polega na ciągłym potęgowaniu kolejnych naszych zmartwień. Dlaczego tak rzadko odnajdujemy czas na własne spożytkowanie? Nie licząc sekund, minut, dni, miesięcy...
Przebijmy się przez bańkę lat. "Szczęśliwi czasu nie liczą"
Ciągłe zmęczenie, grypa, ból tak naprawdę wszystkiego.
Śpisz osiem godzin, ale już na lekcji polskiego czy biologii zasypiasz, jakbyś nie spał całą noc.
Życie prowadzone na półprzytomność.
Męczące...
Milion powodów, żeby stwierdzić, że coś jest nie tak.
Wiem, że dzisiaj miałam w nocy koszmar, z którego się gwałtownie przebudziłam i chyba nawet lekko krzyknęłam, ale za chiny nie pamiętam, co się działo w moim śnie. Kuleję we własnym łóżku i nie wiem, czy mam wstać, czy w ogóle mam chęci do czegokolwiek. Zostawanie w domu z powodu zwykłej migreny jest chyba typową rzeczą, ale z drugiej strony obwiniam siebie samą za te wszystkie późniejsze zaległości.
Jednakże czuję jakąś motywację, aż mam się ochotę trochę pouczyć do tego upierdliwego egzaminu gimnazjalnego (używanie przekleństw świadczy o ubogim słownictwie?).
Potem tu wrócisz, przeczytasz te wszystkie własne za młodu farmazony, głupoty i stwierdzisz, że to tylko taki okres dojrzewania. Milion powodów, z których kiedyś robiło się wielki problem, a teraz jest niczym, masz ważniejsze sprawy na głowie. A może się mylę?