listopada 10, 2024

Madera, czyli tydzień rajskiego życia | Fotorelacja z podróży

Madera, czyli tydzień rajskiego życia | Fotorelacja z podróży

Hej! 

Choć minęły już dwa miesiące od moich wakacji na Maderze, postanowiłam w końcu je zrelacjonować. Trudno ukryć, że jest to najpiękniejsze miejsce, w którym do tej pory byłam. Madera marzyła mi się już od jakiegoś czasu i razem z narzeczonym stwierdziliśmy, iż nie ma co zwlekać - 2 tygodnie szybciej zabookowaliśmy loty i nocleg, aby później móc spełniać swoje marzenia. Szczerze przyznaję, że żadne miejsce nie zrobiło nam mnie tak dużego wrażenia jak właśnie ta wyspa. Nigdy wcześniej nie byłam też tak daleko od Polski, więc dawka ekscytacji była podwójna.

Jako że jesteśmy dość wygodni, nie działaliśmy na własną rękę, a zarezerwowaliśmy wakacje przez biuro podróży. Dla nas jest to też gwarancja bezpieczeństwa oraz mniejszy stres związany m.in. z transferem z lotniska i na lotnisko. Oczywiście, gdyby samodzielnie wyszukiwać lotów oraz noclegu, moglibyśmy zaoszczędzić pieniądze, ale taka "zabawa" nie jest dla nas. Na wakacjach zależy nam na komforcie, wyłączeniu umysłu, a tym samym skupieniu się wyłącznie na tym, co chcemy zobaczyć. Wybraliśmy opcję z dwoma posiłkami - śniadaniem i kolacją, dlatego cały dzień mieliśmy na zwiedzanie wyspy. W przypadku Madery najbardziej polecanym rozwiązaniem jest wypożyczenie auta. Komunikacja miejska istnieje, ale nie dowiezie nas niestety wszędzie tam, gdzie byśmy chcieli. Auto to ponownie swoboda, a poza tym jego koszt nie okazał się aż tak duży, jak się na to nastawialiśmy. Wypożyczenie samochodu na 5 dni kosztowało nas lekko ponad 200 euro, a paliwo około 55 euro. W tym czasie zdążyliśmy obejrzeć wyspę z każdej możliwej strony. Pozostałe dwa dni wygospodarowaliśmy na wypoczynek w hotelu oraz spacerowanie po Funchal, w którym się zatrzymaliśmy. 

Nie chcę szczegółowo opisywać każdego zwiedzonego przez nas miejsca, zatem pokrótce omówię to, co najbardziej opłaca się zobaczyć. Przede wszystkim jest to Półwysep św. Wawrzyńca. To najdalej wysunięte miejsce na wschodnim wybrzeżu wyspy. Przez półwysep prowadzi przyjemny szlak, a na każdym kroku można podziwiać zachwycające widoki na ocean. To, co wyróżnia tę lokalizację, to także szata roślinna, a w zasadzie jej brak. Półwysep przypomina pustynny klimat, zwłaszcza jeśli trafimy na słoneczną pogodę. Nie brakuje tutaj również małych jaszczurek, a przy finiszu wycieczki można dodatkowo zdecydować się na przepłynięcie kajakiem. W drodze powrotnej zahaczyliśmy też o niedużą, kamienistą plażę, ale trzeba przyznać, że kąpanie się w wodzie było szczególnie utrudnione. Na Półwysep św. Wawrzyńca warto przeznaczyć większą część dnia, a na szlaku zaleca się być już w godzinach porannych ze względu na korki i brak możliwości zaparkowania samochodu. Okazuje się zatem, że z jednej strony auto jest sporym luksusem na Maderze, lecz z drugiej występuje tutaj powszechny problem z miejscami parkingowymi (najczęściej parkuje się po prostu na uboczu ulicy).






Obowiązkowym punktem wycieczki na Maderze jest także Cascata dos Anjos. To przepiękny wodospad, który spada dosłownie na ulicę - można wziąć w nim prysznic lub przejechać się pod nim samochodem (niby występuje zakaz wjazdu, lecz większość turystów i tak go łamie). My nie trafiliśmy na większe tłumy, ale popełniliśmy ten błąd, że pod wodospad weszliśmy w butach, które oczywiście przemoknęły do suchej nitki (a później wybraliśmy się w tych mokrych butach w góry). Mimo wszystko Cascata dos Anjos to jedna z najlepszych miejscówek na zrobienie imponującego, instagramowego zdjęcia. 



żałuję, że te zdjęcia mają tutaj gorszą jakość (blogger ewidentnie coś zepsuł)

Madera słynie przede wszystkim z wielu górskich szlaków, więc ten, kto nie przepada za długimi spacerami, ma ograniczone możliwości rozrywkowe. My raczej nie przepadamy za typowymi wakacjami all inclusive, dlatego też ta wyspa tak bardzo nas przyciągnęła. Poza szlakiem na Półwyspie św. Wawrzyńca warto przemierzyć szlak 25 źródeł (Levada das 25 Fontes) czy oczywiście najbardziej popularną trasę PR1 (Verada do Areeiro). Jeżeli kiedykolwiek widzieliście zapierające dech w piersiach fotografie z gór Madery, to z pewnością była to właśnie ta druga lokalizacja. Już wjeżdżając autem na parking znajdujący się pod szczytem Pico Areeiro można oglądać przepiękne widoki znad chmur. Minus jest jednak taki, że we wrześniu, kiedy byliśmy na Maderze, wiele szlaków, a w tym większa część PR1, była zamknięta m.in. ze względu na mające tam wcześniej miejsce pożary lasów. Trasa z Pico Areeiro kończyła się na słynnych "schodach do nieba", gdzie naturalnie nie obyło się bez zdjęć. Warto zobaczyć chociażby ten kawałek szlaku - widoki wynagradzają cały wysiłek włożony we wspinaczkę! 








A oto schody do nieba (dosłownie)

Kolejnym punktem naszej podróży był las Fanal.  To naprawdę tajemnicze miejsce, wyjęte niczym z jakiegoś filmu, horroru. Jest spojone gęstą mgłą, przez co widok sięga na 10 metrów. Oczywiście wszystko zależy od aktualnej pogody, ale najlepsze wrażenie las wywołuje właśnie w takim klimacie. Co ciekawe, to najstarszy las wawrzynowy na Maderze, wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Fanal jest również lokalizacją, do której możemy dotrzeć jedynie autem, więc jeśli nie chcemy pominąć tej atrakcji, warto rozważyć wynajem samochodu. Na wyspie koniecznie także trzeba odwiedzić Seixal Beach położone na północnym wybrzeżu. To kolejny idealny spot na instagramową fotkę. Czarny piasek, duże fale i zielone klify zapewniają przepiękny efekt w aparacie. Na żywo oczywiście wygląda to jeszcze bardziej zachwycająco. 

Aż trudno uwierzyć, że te wszystkie lokalizacje znajdują się na jednej wyspie. Madera to jednak spora zagadka pod kątem pogody - kiedy na południu praży i świeci silne słońce, na północy oraz w górach może mieć miejsce intensywna ulewa, a temperatura zmienić się nawet o 10 stopni. Trudno zaprzeczyć, że w tej kwestii trzeba mieć duże szczęście, ale zawsze można też śledzić aktualną pogodę na kamerkach internetowych. My na Seixal Beach byliśmy aż dwa razy, ponieważ za pierwszym razem było zimno i szybko się rozpadało. Gdy tylko zauważyliśmy, że świeci słońce, nie czekaliśmy i ruszyliśmy. W piękną pogodę plaża jest zapełniona - można się nie tylko poopalać, ale też poskakać przez fale (są naprawdę duże!). To także świetna lokalizacja do surfowania, ale nie wiem, jak kwestia ta prezentuje się w przypadku turystów. 






Od razu obok Pico Areeiro i Seixal Beach największe wrażenie zrobiła na mnie "plaża" Faja dos Padres. Dlaczego nazywam ją "plażą"? Ponieważ w istocie jest to betonowe molo, na którym można rozłożyć swój ręcznik lub wypożyczyć leżak. Nie brzmi to kusząco, ale uwierzcie mi, że byłam zachwycona pięknem tego miejsca. Bezkresny ocean oraz wysokie klify były czymś, na co mogłam patrzeć godzinami. Co też najlepsze, do tego miejsca można było dostać się jedynie najbardziej stromą kolejką, jaką kiedykolwiek jechałam. Przejazd był płatny, ale zdecydowanie tego warty! Cieszę się, że w końcu się zdecydowaliśmy odwiedzić tę "plażę". Na początku sami mieliśmy wątpliwości, czy opłaca się wydawać 12 euro na kolejkę. Jeżeli kiedykolwiek będziecie na Maderze, to wiedzcie, że warto. Na dodatek na molo przechodzi się przez przepiękny ogród, w którym rosną głównie bananowce. Na miejscu znajduje się również knajpka - my zdecydowaliśmy się wypić maderański poncz (bardzo dobry). No i na końcu najlepsze, czyli pływanie w oceanie na głębokości 7 m! Mówię Wam, że widziałam na tej głębokości dno, tak czysta woda tam była. Na początku nie mogłam się też przekonać do wypłynięcia, bo bałam się o poślizgnięcie ze schodków, które prowadziły do wody. Ale tutaj ponownie cieszę się, że to zrobiłam - pływanie w takim miejscu to niesamowite przeżycie...







Zmierzając już (a może dopiero, haha) ku końcowi, warto też wspomnieć o naturalnych basenach w Porto Moniz. Na Maderze jest niestety mało miejsc, gdzie można poleżeć i się poopalać, ale za to jest nieco więcej tych, gdzie po prostu można popływać. W naszym przypadku jednak pogoda była nietrafna, a woda zimna, dlatego baseny odhaczyliśmy dosłownie w godzinę. W Porto Moniz są dwie lokalizacje z basenami - nie potrafię określić, na której byliśmy my, ale tylko zaznaczę, że nie ucieszą osób niepotrafiących pływać. Baseny są dość głębokie i nawet mój narzeczony nie sięgał gruntu. Lecz widoki ponownie zachwycające. To prawdziwa przyjemność pływać i jednocześnie je podziwiać.



Ostatnim miejscem pod moją lupą będzie Funchal, czyli miasto, w którym się zatrzymaliśmy, ale które jest także stolicą oraz sercem Madery. Oczywiście Funchal w niczym nie przypomina europejskich stolic, nie jest tak duże, ale nie oznacza to, że nie posiada niczego do zaoferowania. To urokliwa miejscowość, szczególnie piękna nocą - z naszego balkonu hotelowego rozciągała się wspaniała panorama miasta. Wieczorami lubiliśmy na nim przesiadywać, a na dodatek słuchać muzyki z położonego obok kasyna. Wracając jednak do samych atrakcji, Funchal poświęciliśmy tak naprawdę niecały dzień. Po przylocie zaliczyliśmy krótki spacer wzdłuż brzegu i molo, a ostatniej doby odwiedziliśmy centrum. Najlepszym punktem miasta jest chyba Mercado dos Lavradores, czyli targ z pamiątkami, lokalnymi specjałami oraz owocami. Odwiedzając to miejsce, należy jednak uważać na natarczywych sprzedawców, którzy niepozornie oferują nam do degustacji kolejne owoce (w końcu może okazać się, że jesteśmy im winni pieniędzy za to, co zjedliśmy). W Funchal skosztowaliśmy też tradycyjnej potrawy, jaką jest ryba z bananem. Nie powiem, ciekawe połączenie, dobre, bardzo słodkie, ale drugi raz bym się nie zdecydowała. 







Chciałam, żeby ten wpis był krótszy, ale jak widzicie, opowiadając o Maderze, nie jest to osiągalne. To zdecydowanie najpiękniejsze miejsce, w jakim byłam i kiedyś na pewno tam wrócę! Choć bywały godziny, gdzie pogoda faktycznie nie dopisywała, to w ogólnej mierze mogę powiedzieć, że mieliśmy farta. Na Maderze da się opalić, nawet jeśli klimatem nie przypomina Wysp Kanaryjskich. Wrzesień to chyba też najlepszy miesiąc na odwiedzienie tej wyspy pod kątem pogody, cen oraz ilości turystów. Należy jednak nastawić się, że Madera wypadnie drożej niż wakacje w Turcji, Egipcie czy Grecji. Ja zapewniam Was, że jest warta każdego grosza. To w końcu nasze europejskie hawaje!

Byliście kiedyś na Maderze? A może po tym wpisie macie ochotę ją odwiedzić? 

Do następnego!

sierpnia 10, 2024

Berlin | Relacja i koncert Justina Timberlake'a

Berlin | Relacja i koncert Justina Timberlake'a

Jestem zdziwiona, że nagle coś mnie natchnęło i wracam z kolejnym wpisem. Szczerze przyznam, że od grudnia zupełnie zapomniałam o blogu. Czy to dobrze, czy nie, nie ma znaczenia. Nie chcę się na ten temat rozpisywać, bo sama nie wiem, kiedy kolejny raz się tutaj odezwę, haha. Pamiętajcie, żeby wszystko robić w zgodzie ze sobą!

Tydzień temu wróciłam z Berlina, miasta, które totalnie chwyciło mnie za serce. Aż sama jestem w szoku, że nigdy w nim nie byłam, tym bardziej, iż mam do niego raptem 3-4 godziny drogi. Berlin to przepiękne miejsce, pełne zachwycającej architektury i "instagramowych" spotów. Nie da się w nim nudzić, a te cztery dni, które w nim spędziłam, wykorzystałam na maksa. Powodem wyjazdu nie było jednak samo miasto, a koncert Justina Timberlake'a. To był mój pierwszy taki koncert w życiu i cieszę się, że dodano do trasy nowe terminy i udało mi się kupić bilet na drugi dzień w Berlinie. Kiedy wszyscy zachwycają się Taylor Swift, ja po tym wyjeździe jestem jeszcze bardziej zachwycona osobą Justina i jego muzyką. Dosłownie oszalałam, haha, a od tygodnia na moim Spotify lecą tylko jego piosenki.



Na wyjeździe byłam z moją przyjaciółką, a zwiedzanie Berlina zaczęłyśmy od dzielnicy Guntzelkiez, w której miałyśmy hotel, oraz popularnego parku Tiergarten. To naprawdę duży obszar zieleni, idealny na dłuższy spacer. Znajduje się w nim nawet zoo i akwarium, które postanowiłyśmy odwiedzić ostatniego dnia. W Tiergarten znajduje się też słynna Kolumna Zwycięstwa Siegessäule i nie powiem - zrobiła ona na mnie duże wrażenie. Ogółem jednak byłam w szoku, jak Berlin jest miastem wolnościowym i wspierającym społeczność lgbtq+. Dało się to wyczuć na każdym kroku, a wszędzie były rozwieszone tęczowe flagi. Najbardziej natomiast zdziwił mnie fakt, że w Tiergarten, czyli de facto w centrum miasta, można było bez skrupułów opalać się topless. Podczas gdy rodziny z dziećmi i turyści spacerowali po parku, inni wypoczywali na trawie całkowicie nago. Może moje zaskoczenie wynika po prostu z tego, że w Polsce raczej byłoby to niedopuszczalne i na pewno zaraz znalazłby się ktoś, kto zgłosiłby to na policję. W parku był nawet zewnętrzny prysznic, z którego te osoby śmiało korzystały. Ciekawa sprawa, ale sama raczej nie odważyłabym się opalać topless w centrum miasta, haha. 







Tiergarten kończy się dosłownie na Bramie Brandenburskiej, która była oczywiście naszym kolejnym postojem na zdjęcia. Przed wyjazdem w zasadzie nie znałam za bardzo atrakcji Berlina, a na myśl o tym mieście przychodziła mi tylko właśnie Brama Brandenburska. Trudno ukryć, że to najbardziej charakterystyczny punkt, można powiedzieć, że nawet w całych Niemczech. Następnie przeszłyśmy się wzdłuż ulicy Unter den Linden, odwiedzając przy okazji Dunkin' Donuts, sklepy z pamiątkami i robiąc zdjęcia na tle pięknej architektury, aby dotrzeć w końcu do Katedry Berlińskiej. Ta chyba zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie niż Brama Brandenburska. Fajnie się było rozłożyć na trawie i pomoczyć stopy w fontannie, podziwiając budowlę.










W tym miejscu w sumie zakończyłyśmy pierwszy dzień pobytu w Berlinie. Przeszłyśmy się jedynie kawałek dalej, aby zobaczyć z zewnątrz Starą Galerię Narodową i okolicę.

Kolejny dzień był dniem koncertu. To, że wybieram się na Justina Timberlake'a, nie dochodziło do mnie, aż nie znalazłam się na arenie. Koncert zaczął się tak naprawdę dopiero przed 21, więc wcześniej ponownie większość czasu zwiedzałyśmy. Z hotelu pojechałyśmy metrem na Alexanderplatz - kolejny charakterystyczny punkt na mapie Berlina. Znajduje się tutaj mnóstwo sklepów i restauracji, oczywiście również tych sieciówkowych, np. Starbucks czy Curry 61, w którym później spróbowałyśmy popularnej kiełbaski "wurst". Powiem Wam, że dotychczas miałam uraz do niemieckiego jedzenia, a zwłaszcza do kiełbasy, po tym jak kiedyś spróbowałam jej białej wersji (miałam ochotę ją zwrócić). Curry wurst na szczęście był dość smaczny i przypominał polską kiełbasę z grilla. Podaje się go z sosem curry i frytkami. 

W pobliżu Alexanderplatz znajduje się również charakterystyczna wieża telewizyjna Fernsehturm. Jest naprawdę wysoka, a w jej "kopule" (jeśli tak to mogę nazwać") funkcjonuje obracająca się restauracja. Wykonuje ona pełen obrót w ciągu godziny. To z pewnością ciekawe doświadczenie, ale my się na nie nie zdecydowałyśmy. Za to nie mogłyśmy się powstrzymać i musiałyśmy odwiedzić Primarka, haha. Niekończąca się kolejka do kas jednak szybko nas zniechęciła i stwierdziłyśmy, że nie będziemy marnować czasu na rzeczy, które są też dostępne w polskich sklepach. U podnóża wieży telewizyjnej znajduje się z kolei muzeum Body Worlds, które pokazuje budowę człowieka od środka. Bilety dla studentów kosztują 16 euro i uważam, że zdecydowanie warto było odwiedzić to miejsce. Ekspozycja jest ciekawa i można dowiedzieć się wielu interesujących faktów z dziedziny biologii człowieka i nie tylko.

Przed samym koncertem wybrałyśmy się na East Side Gallery, które znajduje się dosłownie obok Uber Areny. To kolekcja murali na najdłuższym zachowanym odcinku muru berlińskiego. Swoje prace posiadają tutaj artyści z całego świata. Najbardziej popularny mural przedstawia Leonida Breżniewa oraz Ericha Honeckera w braterskim pocałunku. 







Jeśli chodzi o sam koncert, przede wszystkim byłam zdziwiona tym, jak sprawnie przebiega wejście do obiektu. Wystarczyło okazać elektroniczny bilet i pokazać zawartość torebki, a wszystko to trwało dosłownie minutę. Ze spokojem wchodziły osoby z nieco większymi torebkami niemieszącymi się w wymiarach podanych na stronie internetowej areny. Słyszałam, że na koncercie w Krakowie przechodziły raczej jedynie nerki. Ludzie powoli się gromadzili, może też dlatego, iż bramki były otwarte szybciej niż godzina 18.30 wskazana na bilecie. Choć my miałyśmy miejsca na trybunach, to nie było żadnej bitwy o dobre miejsce na płycie (szok). Nie sądziłam, że wszystko tak sprawnie przebiegnie.

Totalnie szczerze koncert był jednym z najlepszych doświadczeń w moim życiu. To świetnie uczucie móc zobaczyć i usłyszeć na żywo ulubionego artystę. Do tego dochodzą wszelkie efekty i gra świateł - trudno to opisać słowami. Gdyby tylko pieniądze na to pozwalały i czas, z wielką chęcią wybrałabym się na jego kolejne koncerty. Strasznie tęsknię już za tym wieczorem i chciałabym go przeżyć na nowo.

Trzeci dzień w Berlinie to ponownie zwiedzanie na nogach i wyrobienie ponad 20 tysięcy kroków. Odwiedziłyśmy muzeum Futurium i galerię artystyczną Urban Nation. Pierwsze miejsce, choć dość popularne, z darmowym wejściem i często polecane w relacjach z Berlina, w ogóle nie było dla mnie interesujące. Zamiast skupiać się na wystawie i interaktywnych stanowiskach, myślałam o tym, jak bolą mnie nogi, haha. Poza tym wiele rzeczy było objaśnionych jedynie po niemiecku, a jak już był tekst w języku angielskim, to szczerze przyznam, że trudno było mi go zrozumieć. W muzeum Body Worlds nie miałam tego problemu, a nie chciało też mi się wszystkiego tłumaczyć z pomocą telefonu. Galeria Urban Nation była mała, ale naprawdę ciekawa. To interesujące miejsce dla osób wrażliwych na sztukę. Tutaj wejście także było darmowe.

Punktem przystankowym tego dnia był Plac Poczdamski, na którym można przejść się po bazarach i wypić piwo lub drinka. My postawiłyśmy na drugą opcję. Te trzy dni w Berlinie były wyjątkowo upalne, dlatego codziennie zatrzymywałyśmy się na czymś chłodnym do picia.






Piątek był naszym dniem powrotu. Wymeldowałyśmy się o godzinie 11 i poszłyśmy jeszcze przed wyjazdem odwiedzić akwarium. Bilety wstępu warto jednak kupić szybciej internetowo, dzięki czemu można zaoszczędzić kilka euro. Akwarium było naprawdę ciekawe i znajdują się w nim nie tylko ryby, ale także jaszczurki, meduzy, węże czy żółwie. Posiada dwa piętra, a na zwiedzanie warto zarezerwować około 1,5-2 h. W najbliższym czasie ma się pojawić trzecie piętro, które obecnie jest w remoncie. Może nie robi tak dużego wrażenia jak akwarium we wrocławskim zoo, ale na pewno jest warte odwiedzenia.



Te cztery dni w Berlinie były naprawdę świetnym przeżyciem. To miasto, które posiada wiele atrakcji, a zwiedzając o własnych nogach, można zobaczyć jeszcze więcej pięknych miejsc (i zaoszczędzić na komunikacji miejskiej)! Na pewno w przyszłości do niego wrócę, bo zrobiło na mnie pozytywne i duże wrażenie. No i oczywiście sam koncert był emocjonującym doświadczeniem, na którego koniec wylałam troszkę łez, haha. Mam nadzieję, że ten długi post Was nie zanudził, a wręcz przeciwnie zachęcił do odwiedzenia tego miasta. 

Co sądzicie o Berlinie? Może już w nim byliście?

Do następnego!

Copyright © Zofia Adam , Blogger