Jestem zdziwiona, że nagle coś mnie natchnęło i wracam z kolejnym wpisem. Szczerze przyznam, że od grudnia zupełnie zapomniałam o blogu. Czy to dobrze, czy nie, nie ma znaczenia. Nie chcę się na ten temat rozpisywać, bo sama nie wiem, kiedy kolejny raz się tutaj odezwę, haha. Pamiętajcie, żeby wszystko robić w zgodzie ze sobą!
Tydzień temu wróciłam z Berlina, miasta, które totalnie chwyciło mnie za serce. Aż sama jestem w szoku, że nigdy w nim nie byłam, tym bardziej, iż mam do niego raptem 3-4 godziny drogi. Berlin to przepiękne miejsce, pełne zachwycającej architektury i "instagramowych" spotów. Nie da się w nim nudzić, a te cztery dni, które w nim spędziłam, wykorzystałam na maksa. Powodem wyjazdu nie było jednak samo miasto, a koncert Justina Timberlake'a. To był mój pierwszy taki koncert w życiu i cieszę się, że dodano do trasy nowe terminy i udało mi się kupić bilet na drugi dzień w Berlinie. Kiedy wszyscy zachwycają się Taylor Swift, ja po tym wyjeździe jestem jeszcze bardziej zachwycona osobą Justina i jego muzyką. Dosłownie oszalałam, haha, a od tygodnia na moim Spotify lecą tylko jego piosenki.
Na wyjeździe byłam z moją przyjaciółką, a zwiedzanie Berlina zaczęłyśmy od dzielnicy Guntzelkiez, w której miałyśmy hotel, oraz popularnego parku Tiergarten. To naprawdę duży obszar zieleni, idealny na dłuższy spacer. Znajduje się w nim nawet zoo i akwarium, które postanowiłyśmy odwiedzić ostatniego dnia. W Tiergarten znajduje się też słynna Kolumna Zwycięstwa Siegessäule i nie powiem - zrobiła ona na mnie duże wrażenie. Ogółem jednak byłam w szoku, jak Berlin jest miastem wolnościowym i wspierającym społeczność lgbtq+. Dało się to wyczuć na każdym kroku, a wszędzie były rozwieszone tęczowe flagi. Najbardziej natomiast zdziwił mnie fakt, że w Tiergarten, czyli de facto w centrum miasta, można było bez skrupułów opalać się topless. Podczas gdy rodziny z dziećmi i turyści spacerowali po parku, inni wypoczywali na trawie całkowicie nago. Może moje zaskoczenie wynika po prostu z tego, że w Polsce raczej byłoby to niedopuszczalne i na pewno zaraz znalazłby się ktoś, kto zgłosiłby to na policję. W parku był nawet zewnętrzny prysznic, z którego te osoby śmiało korzystały. Ciekawa sprawa, ale sama raczej nie odważyłabym się opalać topless w centrum miasta, haha.
Tiergarten kończy się dosłownie na Bramie Brandenburskiej, która była oczywiście naszym kolejnym postojem na zdjęcia. Przed wyjazdem w zasadzie nie znałam za bardzo atrakcji Berlina, a na myśl o tym mieście przychodziła mi tylko właśnie Brama Brandenburska. Trudno ukryć, że to najbardziej charakterystyczny punkt, można powiedzieć, że nawet w całych Niemczech. Następnie przeszłyśmy się wzdłuż ulicy Unter den Linden, odwiedzając przy okazji Dunkin' Donuts, sklepy z pamiątkami i robiąc zdjęcia na tle pięknej architektury, aby dotrzeć w końcu do Katedry Berlińskiej. Ta chyba zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie niż Brama Brandenburska. Fajnie się było rozłożyć na trawie i pomoczyć stopy w fontannie, podziwiając budowlę.
W tym miejscu w sumie zakończyłyśmy pierwszy dzień pobytu w Berlinie. Przeszłyśmy się jedynie kawałek dalej, aby zobaczyć z zewnątrz Starą Galerię Narodową i okolicę.
Kolejny dzień był dniem koncertu. To, że wybieram się na Justina Timberlake'a, nie dochodziło do mnie, aż nie znalazłam się na arenie. Koncert zaczął się tak naprawdę dopiero przed 21, więc wcześniej ponownie większość czasu zwiedzałyśmy. Z hotelu pojechałyśmy metrem na Alexanderplatz - kolejny charakterystyczny punkt na mapie Berlina. Znajduje się tutaj mnóstwo sklepów i restauracji, oczywiście również tych sieciówkowych, np. Starbucks czy Curry 61, w którym później spróbowałyśmy popularnej kiełbaski "wurst". Powiem Wam, że dotychczas miałam uraz do niemieckiego jedzenia, a zwłaszcza do kiełbasy, po tym jak kiedyś spróbowałam jej białej wersji (miałam ochotę ją zwrócić). Curry wurst na szczęście był dość smaczny i przypominał polską kiełbasę z grilla. Podaje się go z sosem curry i frytkami.
W pobliżu Alexanderplatz znajduje się również charakterystyczna wieża telewizyjna Fernsehturm. Jest naprawdę wysoka, a w jej "kopule" (jeśli tak to mogę nazwać") funkcjonuje obracająca się restauracja. Wykonuje ona pełen obrót w ciągu godziny. To z pewnością ciekawe doświadczenie, ale my się na nie nie zdecydowałyśmy. Za to nie mogłyśmy się powstrzymać i musiałyśmy odwiedzić Primarka, haha. Niekończąca się kolejka do kas jednak szybko nas zniechęciła i stwierdziłyśmy, że nie będziemy marnować czasu na rzeczy, które są też dostępne w polskich sklepach. U podnóża wieży telewizyjnej znajduje się z kolei muzeum Body Worlds, które pokazuje budowę człowieka od środka. Bilety dla studentów kosztują 16 euro i uważam, że zdecydowanie warto było odwiedzić to miejsce. Ekspozycja jest ciekawa i można dowiedzieć się wielu interesujących faktów z dziedziny biologii człowieka i nie tylko.
Przed samym koncertem wybrałyśmy się na East Side Gallery, które znajduje się dosłownie obok Uber Areny. To kolekcja murali na najdłuższym zachowanym odcinku muru berlińskiego. Swoje prace posiadają tutaj artyści z całego świata. Najbardziej popularny mural przedstawia Leonida Breżniewa oraz Ericha Honeckera w braterskim pocałunku.
Jeśli chodzi o sam koncert, przede wszystkim byłam zdziwiona tym, jak sprawnie przebiega wejście do obiektu. Wystarczyło okazać elektroniczny bilet i pokazać zawartość torebki, a wszystko to trwało dosłownie minutę. Ze spokojem wchodziły osoby z nieco większymi torebkami niemieszącymi się w wymiarach podanych na stronie internetowej areny. Słyszałam, że na koncercie w Krakowie przechodziły raczej jedynie nerki. Ludzie powoli się gromadzili, może też dlatego, iż bramki były otwarte szybciej niż godzina 18.30 wskazana na bilecie. Choć my miałyśmy miejsca na trybunach, to nie było żadnej bitwy o dobre miejsce na płycie (szok). Nie sądziłam, że wszystko tak sprawnie przebiegnie.
Totalnie szczerze koncert był jednym z najlepszych doświadczeń w moim życiu. To świetnie uczucie móc zobaczyć i usłyszeć na żywo ulubionego artystę. Do tego dochodzą wszelkie efekty i gra świateł - trudno to opisać słowami. Gdyby tylko pieniądze na to pozwalały i czas, z wielką chęcią wybrałabym się na jego kolejne koncerty. Strasznie tęsknię już za tym wieczorem i chciałabym go przeżyć na nowo.
Trzeci dzień w Berlinie to ponownie zwiedzanie na nogach i wyrobienie ponad 20 tysięcy kroków. Odwiedziłyśmy muzeum Futurium i galerię artystyczną Urban Nation. Pierwsze miejsce, choć dość popularne, z darmowym wejściem i często polecane w relacjach z Berlina, w ogóle nie było dla mnie interesujące. Zamiast skupiać się na wystawie i interaktywnych stanowiskach, myślałam o tym, jak bolą mnie nogi, haha. Poza tym wiele rzeczy było objaśnionych jedynie po niemiecku, a jak już był tekst w języku angielskim, to szczerze przyznam, że trudno było mi go zrozumieć. W muzeum Body Worlds nie miałam tego problemu, a nie chciało też mi się wszystkiego tłumaczyć z pomocą telefonu. Galeria Urban Nation była mała, ale naprawdę ciekawa. To interesujące miejsce dla osób wrażliwych na sztukę. Tutaj wejście także było darmowe.
Punktem przystankowym tego dnia był Plac Poczdamski, na którym można przejść się po bazarach i wypić piwo lub drinka. My postawiłyśmy na drugą opcję. Te trzy dni w Berlinie były wyjątkowo upalne, dlatego codziennie zatrzymywałyśmy się na czymś chłodnym do picia.
Piątek był naszym dniem powrotu. Wymeldowałyśmy się o godzinie 11 i poszłyśmy jeszcze przed wyjazdem odwiedzić akwarium. Bilety wstępu warto jednak kupić szybciej internetowo, dzięki czemu można zaoszczędzić kilka euro. Akwarium było naprawdę ciekawe i znajdują się w nim nie tylko ryby, ale także jaszczurki, meduzy, węże czy żółwie. Posiada dwa piętra, a na zwiedzanie warto zarezerwować około 1,5-2 h. W najbliższym czasie ma się pojawić trzecie piętro, które obecnie jest w remoncie. Może nie robi tak dużego wrażenia jak akwarium we wrocławskim zoo, ale na pewno jest warte odwiedzenia.
Te cztery dni w Berlinie były naprawdę świetnym przeżyciem. To miasto, które posiada wiele atrakcji, a zwiedzając o własnych nogach, można zobaczyć jeszcze więcej pięknych miejsc (i zaoszczędzić na komunikacji miejskiej)! Na pewno w przyszłości do niego wrócę, bo zrobiło na mnie pozytywne i duże wrażenie. No i oczywiście sam koncert był emocjonującym doświadczeniem, na którego koniec wylałam troszkę łez, haha. Mam nadzieję, że ten długi post Was nie zanudził, a wręcz przeciwnie zachęcił do odwiedzenia tego miasta.
Co sądzicie o Berlinie? Może już w nim byliście?
Do następnego!